wtorek, 31 sierpnia 2010

Bez tytułu opowiastka (liceum)

- Ty wiesz- odezwał się chłopak do dziewczyny- wiesz, wszystko wiesz
- No co ty- odpowiedziała dziewczyna- nigdy nic nie wiedziałam
Darek wracał tego dnia ze szkoły. Chciał być dobrze wyedukowany, więc złożył podanie. Jednak nie był zadowolony, jakaś klapka się w nim zamknęła. Raz się obsikał przy pisuarze, po prostu trafił w spodnie, a nie w pisuar. Był teraz pośmiewiskiem. Chciał się bić z szefem wyśmiewaczy, ale stchórzył. Wyśmiał więc psa, żeby być odpowiednim, bo oglądał ludzi. W domu zaś ojciec nadużywał alkoholu, ale Dariusz był wrażliwy i nie chciał iść w ślad za nim. Ponadto był epileptykiem i czasami miał napady. Wtedy nikt się nie śmiał. Wtedy wszyscy się bali, że może mu się coś stać i wina będzie po ich stronie. Wszyscy bowiem w tej szkole byli gorliwie wierzący. Bóg był dla nich całym życiem. Od podszewki znali Boga, był to ich Bóg. Był jednak wielki problem: nikt nie mógł dobrowolnie umierać. Pozwolono więc Dariuszowi żyć, ale młodzieniec był bardzo smutny i czuł, że jest wybrańcem.
Wracał więc Dariusz do domu, nigdzie indziej: „Jestem sam na świecie” pomyślał i postanowił, że musi sformować jakąś armię. Zaczął nawoływać ludzi, wszedł na samochód i krzyczał:
- Panie i panowie, dziewczęta i chłopcy chwyćcie za broń w obronie waszej wolności. Za waszą i naszą godność najważniejszą. Precz z poniżeniami, precz z działalnością kłamców i tchórzy.
Wszyscy jednak myśleli, że to jakiś cyrk albo teatr telewizji a ci, co brali to na serio śmiali się już na starcie. Mówili:
- Pacz na jego ryj, on nie ma ryja. Jego nie ma, on jest bez duszy.
Dariusz się jednak nie poddawał. W efekcie po całym zdarzeniu, kiedy było już ciemno, jeden kolo do niego podszedł:
- Będę walczył za twoją sprawę, wierzę w to, co głosisz.
Pojechali obaj do różnych miast i kiedy mieli już armię składającą się z 500 ludzi, postanowili, że trzeba inwestować w broń. Sprzedawało więc 500 typa złom, tory kolejowe skradzione gdzieś z trasy, gdzie pociągi jeździły. W telewizji coś mówili, że się coś wykoleiło i już nic nie było. To była pierwsza akcja Dariusza i jego kompanów. W dzień październikowy zakupili chłopaki karabiny. Poszli do Galerii Dominikańskiej we Wrocławiu, wystrzelali wszystkich i siebie, tylko niezdara Dariusz strzelił sobie w rękę i wyszło, że niby był ofiarą. Więc jednak to spryciarz, a nie niezdara. Teraz siedzi pod ścianą i słucha naturalnych odgłosów:
- Ale ty jesteś niezły- powiedziała dziewczyna
- Zrobiłem to dla ciebie- odpowiedział chłopiec.

Bez tytułu opowieść (pierwszy rok studiów)

W nas jest problem, każdy upadek, łezka w oku. Obudziłem się w swoim upadku pewnego dnia za ogrodzeniem uczelnianym przed budynkami. Pies szczekał z daleka, wspomnienia dzieciństwa upadłego w upadku skąpanego. Było w moim upadku coś innego w tym dniu. Upadek mój upadkiem innym został zbratany. Upadkiem przedegzaminacyjnym, upadkiem skojarzonym z wiadomościami, wiedzą tajemną a także upadkiem miłosnym dobrego człowieka, choć to w gruncie rzeczy niewiadomo czy dobry, zły czy homo niewiadomo. W każdym razie człowieka upadkiem, człowieka płci żeńskiej. Jak wiadomo człowiek płci żeńskiej i jego upadek jest dla człowieka płci męskiej w swoim upadku szczególnie upadły. Roi wyobrażenia upadku, który upadł wraz z kamyczkiem z rusztowania.
Zacznijmy po kolei. Jechałem autobusem 119. Autobusem 119 jedzie się inaczej niż to się czytelnikowi powinno wydawać. Czytelnikowi, który tego nie wie ezoteryka ta może dać się we znaki. Jedzie autobus 119 drogą okrężną, drogą przez dzielnice różne i przy dwóch największych cmentarzach i przez dwa takie jakby mosty, choć tylko jednym mostem właściwie a drugim wiaduktem. Jechałem na egzamin miałem na sobie spodnie garniturowe i czytałem zagadnienia. Jechałem żeby być wcześniej, wcześniej być miałem, żeby dialog prowadzić z innymi tzw. studentami. Jechałem i jechałem, koła turkotały, kontrola biletów, miesięczny bilet. Upadły człowiek – student w drugiej części autobusu. Wysiadł wcześniej. Jak się później dowiedziałem musiał wysiąść i się przejść, żeby nie upaść. Ja też wysiadłem, ale później. Wysiadłem i poruszając nogami przemieszczałem się, zmieniałem swoje położenie zgodnie z misternie wykonanym planem. Znalazłem się właśnie tam i tam mnie właśnie dopadła świadomość upadła kiedy mi się tliło papierosowo w dymie. Stałem przed budynkami. Paliłem.
- joł – takie przemówienie z buzi wyleciało mi
- źle mi – powiedziała Wanna, mówili też na nią Iggy Pop, bo śpiewała z nim now i wanna be your dog – nic mi się w życiu nie uda
- uda- ja mówię i myślę – uda, uda, uda w cętki uda w paski uda szynka metka parówkowa, same cuda, uda, uda
Potem parę głupot, tu głupota tam też, takie niewinne zabawy słowem jak kolorowani rebusy.
Myślałem, że Wanna tak przedegzaminacyjnie upada, ale to nie to, bo to były labirynty uczuć.
Musimy się cofnąć w czasie, pobałaganić dużo bardziej. Wanna poznała kiedyś w Hollywoodzie Toma Cruise’a. Ogolił sobie brwi tego dnia. Siedział ze mną, piliśmy koniak.
- Słuchaj Tom ty nie jesteś ostatnim samurajem – powiedziałem do niego, a igły mi rosły jak na iglastym drzewie, nitka babie lato. Byłem cały biały jak mumia.
- Myślę, że to bardziej twój problem – odpowiedział Cruise, zawsze tak odpowiadał. Znał wszystkie książki Pilcha i chodził z tym wyniośle.
Wanne poznałem na bankiecie u Róży Luksemburg. Pierdu, pierdu o dobrym filmie i tak jakoś się poznali. Spodobali się sobie Tom Cruise i Wanna Firanna. Przyjeżdżali do mnie do mojego domu w Las Vegas samolotem wojskowym. Błogi czas spędzali ze sobą na łące z owcami w podalpejskiej wiosce, następnie skakali wspólnie z kangurami w Australii. Najważniejsze było jednak zoo. Zoo to podstawa. Zoo rozpoczynało, zoo to był play w przypadku Toma. Do zoo zapraszał swoje kobiety lowelas. Kwiat też był ważny, kwiat był zawsze. Pamiętam na brzostowie kwiata wybrał Tom. Zoo i kwiat, i Pilch.
Jednak wszystko co dobre się szybko kończy. Wiecie jak z tymi gwiazdami Hollywood. Zmienni jak rzeka. Porzucają dawne życia. Porzucił więc Tom Cruise Wanne i wrócił do Japonii bawić się w samuraja.
Wanna natomiast została sama popadła w długi i opuściła Amerykę. Stała teraz koło mnie przed budynkami, paliła mentola.
- a ty lubisz zwierzęta? – zapytała od niechcenia
- nienawidzę – odpowiedziałem zabawowo, ale ciągle Wanne obserwowałem i nie mogło mi umknąć, że w miejscu palca serdecznego w lewej ręce miała palec kciuk. Przeszedłem jednak z tym do porządku dziennego, poleciałem balonem na Filipiny i jadłem tam melony. Nie mogłem jednak spać, coraz większy upadek mi się dawał we znaki. Pewnego dnia, kiedy wróciłem na wyścigach rydwanów zastałem Wannę przy koniu imieniem „zoofil”, wzdychała „Tom ah Tom ah zenit ah”
- słuchaj Iggy – mówię do Wanny – jak chcesz mogę cię zaprowadzić na skraj góry Olimp i tam krzykniesz sobie okrzyk „mentos”.
Ona jednak nie chciała, była w smutku pogrążona, poza tym John Travolta zaprosił ją na piknik i już nawet zrobił kanapki ze szczypiorkiem. Nie lubię gnoja, za dużo ma czarnych płaszczy. Wynająłem więc szpiega, żeby ich śledził i w razie czego z procy przywołał do porządku niesubordynację. Ja znam sztuczki Johna, on tylko żre i żre te hamburgery i ściemnia, że zdrowy styl życia prowadzi. Nawet nie umie kopnąć podkręconej piłki. Maślak.
Mój szpieg spisał się na medal. Kiedy jedli kanapki Wanna i Travolta zza krzewu wyskoczył wilk, a za nim zając wspólnik z pazurami.
- pieniądze albo psikus – wykrzyknął zając i zrobił fikołka
- hobyrdusaerdutrewiberdukerdu – dodał wilk
- nieeeeeeeeeeeeee –wykrzyknął Travolta
- nicość – westchnęła Wanna robiąc ze swojej osoby krzyż.
Wtem coś przybiło zająca do drzewa za uszy. Szpieg strzelał gwoździami. Wilk zamienił się w księżyc (od tej pory mamy 2 księżyce nad Ziemią - planetą ludzi). Travolta wyciągnął guna z płaszcza, chciał zaimponować Wannie i strzelić do zająca, ale dostał gwoździem w oko a pistolet prawdziwy zamienił się w taki na kapiszony. Wanna zdjęła zająca z drzewa.
- odejdź zajęcze – powiedziała
Zając się skłonił rzucił zasłonę dymną i zniknął.
A co ja wtedy robiłem? Ja spałem i widziałem we śnie takie oto wydarzenia:
Siedziałem na łóżku piętrowym, a łóżko to było jakby wieżowiec, sam szczyt budynku. Siedzieli ze mną na górze królik Bugs, jakiś grubas i chudas. Tak mi się wydaje , że byli to Wojciech Mann i Jim Carey.
- słuchajcie – przemówił królik – jak się zeskoczy w dół to się odbije od ziemi i się wróci na góre, ja skaczę.
Jak powiedział tak uczynił.
- no to kto teraz? – naciskał Bugs jak wrócił.
- dobra to teraz ja – zgodził się Jim i zeskoczył. Nie wracał długo ale wrócił. Był trochę poobijany.
- no to teraz ja – skoczył Wojtas i wrócił windą.
- nic ci nie jest? - zapytałem
- chyba nie, tylko w brzuchu mi się coś wylewa- odpowiedział
- może masz wylew?- zmartwiłem się
- może
Nagle znalazłem się na tajemniczym wybrzeżu o zmierzchu i spędziłem tam cała noc w oczekiwaniu na tajemniczy statek. Chodziłem po wodzie i chodził po wodzie też młody żul, co go niegdyś widziałem w Katowicach na dworcu a może w Zielonej Górze.
Wróćmy jednak do przygód naszej bohaterki, bo to ona teraz steruje twoim ruchem czytelniku. Wanna spędzała dni przedwiośnia na chodzeniu po okolicznym parku i kopaniu kamieni. Myślała o tym jak kurczak bez głowy czuje się w jej ręce.
[Teraz małe wtrącenie. Chciałem przeprosić bohaterów tego opowiadania jeślibym coś skłamał, coś powiedział nieprzemyślanego. Ja naprawdę chcę dobrze dla was, bo ja was wszystkich kocham. Mam po prostu trójwymiarowe okulary i jestem dziedzicem wielkich historiografów starożytności. Poza tym nie potrafię zapanować na literami, które mi całym alfabetem po głowie wyłażą i zmyślają się same wyrazy.]
No więc Wanna była smutna, smutna po rozstaniu z Tomem. Tom był smutny, bo nie mógł ćpać w Japonii heroiny i miał poczucie totalnej destrukcji osobowości. Jesteśmy niewolnikami naszych uczuć podobno. Skupmy się jednak na faktach dotykalnych. Wanna była teraz pod ochroną Zająca, bo zając to pamiętliwe zwierzę. Kiedy szła rano do sklepu po bułki i pijacy z naprzeciwka ją szczypali, zaraz sklep zamieniał się w pole bitwy. Totalna rozpierducha. Na dyskotece tak samo. Zając widmo czuwał nad Wanną, która sobie coraz lepiej zaczęła dawać sobie radę w sprawach technicznych. Nauczyła się budować dźwig, jeździć kolejką, posługiwać się różdżką, jeździć konno i zdobywać szczyty. Mówiła też 14 językami i władała dobrze rakietą przy grze w tenisa. Nie była jednak tym samym człowiekiem. Wcześniej przypominała gronostaja, teraz bardziej bobra. Jednak kiedy ją zapytałem czy lubi sok z czarnej porzeczki, nadal miło się skłoniła i odpowiedziała po chińsku: „Ja jestem Wanna Firanna, pochodzę z krainy tęczy, moim światem jest ziemia, wyłączam radio i włączam słuchawki codziennie, odżywiam się zdrowo i chwalę cesarza mego uwielbionego. Porzeczki są dobre, jeśli są świeże a jeśli nieświeże to nie są dobre. W Chinach rośnie ryż a kapelusz mój jest w kształcie trójkąta. Za zabawę służą mi marionetki drewniane i kucyk na którym się bujam od wczesnego dzieciństwa. W modzie uznaje krój na bociana i styl walki kung fu”. (z chińskiego tłumaczył Jong gu so). Całą noc myślałem nad wielkim intelektem Wanny po tym wystąpieniu. Wiedziała jak posługiwać się słowem, ale teraz powrócił problem palca. Palca kciuka na miejscu serdecznego. Czy naprawdę Wanna straciła ludzką serdeczność? Czy to może z powodu sytuacji politycznej w Azji. Czy myślicie, że Chiny z Iranem ten tego? Wanna o polityce mogłaby mówić godzinami, była komunistką, ale teraz totalny anarchizm rojalistyczny. Już nie chwaliła sierpa i młota a nawet cesarz Chin był dla niej osobowością wyznaczającą trendy. Wtedy po raz pierwszy zadałem sobie to pytanie: kim jest naprawdę Wanna Firanna? Myślałem o tym, że ci wszyscy badacze wielkich literatów, lepiej wiedzą o tych martwych kolesiach niż ktokolwiek o ludziach żywych, co tak stoją sobie w naszych życiach i różne role w nich mają. Postanowiłem zatem, że muszę wejść w posiadanie jakiejś martwej części Wanny. Sprytnie się z nią umówiłem, że ja jej dla zabawy utnę stopę a potem dam jej zajebistą protezę z żelaza. Zgodziła się z oporami, ale się zgodziła.
Tu jednak się myliłem. Ona już miała protezę stopy. To była proteza bez palców.
- Słuchaj – powiedział do mnie Tom Cruise przez telefon – to twoja kasza, złudzenie twoje. Masz jakieś zwidy. Pamiętasz ten park w nocy, ty tam sobie nagadałeś za dużo. Teraz nie, teraz nie – wyłączył się.
Spotkałem go jednak na wybiegu modelek, była tam też Wanna. Oglądaliśmy sobie stopy, piliśmy szampana. Świat był wielką betoniarką a betoniarka była bez betonu. Na dworze zawiało mi, powiedziało mi. „to w tobie jest problem skurwielu”. Chciałem się bić z wiatrem, ale nie, nie. Teraz dopiero to widzę, jestem posągiem i nawet nie znam Toma Cruise’a ani Wanny Firany. Jestem posągiem z wąsami. Ruszam w świat już od 20 lat.

Sylwester 2008/2009

I

Jest dzień sylwestra, 31 grudnia. Jest pociąg. W pociągu jest dużo ludzi. W pociągu przebywają czterej młodzi mężczyźni. W zasadzie wbrew pozorom jeszcze mali chłopcy. Mleko pod nosem. Siedzą i dla zabicia czasu rozmawiają. Trzeba przecież o czymś mówić. Chłopców nazwiemy Xa, Xb, Xc i Xd. Rozmawiają to o muzyce, to o alkoholu, to o cipach i ich tajemnej mocy przyciągania, to o świecie kultury popularnej i ciekawostkach z tym związanych.
- Słyszałeś Xd o człowieku drzewo? – zapytał Xc – jest taki koleś gdzieś tam chuj wie gdzie, nieważne, co wiesz różne gałęzie mu z twarzy wyrastają, liście i takie różne
- No ostatnio go przycięli, żeby mógł chociaż się trochę ruszać – dodał Xb
- No on się w ogóle zaraził tam od jakiegoś drzewa . Zakażenie jakieś. To taka choroba. I wiesz ta choroba jest taka, że właśnie wszystko tam rośnie gałęzie, liście, korzenie w nim, przejebane ogólnie. Ostatnio go pokazywali – powiedział Xc
- Ale to chyba on tak miał od urodzenia? – zastanawiał się Xb
- Nie, nie. To taka choroba, co mu się gdzieś tam do krwi przedostała. No i ogólnie przejebane. Wiesz ma takie wielkie nogi, bo tam taki korzeń w nich rośnie. Normalnie drzewo w nim rośnie. – odpowiedział Xc
- No ale ostatnio go przycięli, bo już taki był, no przejebane miał, a tak go trochę popodcinali – rzekł Xb – w ogóle ostatnio go pokazywali z tymi różnymi innymi takimi kolesiami.
- No ale to już było chujowe. Ci ludzie to są pojebani. – powiedział Xc

II

Jak każe tradycja pewna, sylwestrową noc spędza się wśród ludzi imprezując. Tak właśnie było w tym domu a właściwie w pokoju. Na ścianach wisiały balony, serpentyny. W pokoju znajdował się stół, a na stole różnego rodzaju potrawy. Godne polecenia były koreczki. Palce lizać. Były też ogórki i, wiecie, ciasto. Można było zjeść sałatkę z brokułami i sosem czosnkowym. W miseczce imprezowicze mieli chipsy, które zgarniali swoimi rękoma, mieli ich pełne garście i pełne buzie. Ponadto posiadali swój ekwipunek sylwestrowy. Nie ważne. Najpierw przedstawmy bohaterów, a później ekwipunek. Bohaterami byli czterej młodzi mężczyźni z pociągu, a ponadto 3 młodzi mężczyźni: Xe, Xf i Xg. Jedna młoda kobieta Ma. Wszyscy siedzieli przy stole, wpieprzali koreczki i pili najczęściej wódkę. Xa montował sobie w kuchni wiadro i popijał piwkiem, Xd otworzył korkociągiem sobie wino różowe i pił ze szklaneczki a Xe jadł loda Magnum. Taki duży i czekoladowy.
- Ładna sceneria – powiedział Xd
- Czyżbym wyczuwała ironię w twoim głosie? – zapytała podejrzliwie Ma, śmiejąc się jednocześnie. Panowała atmosfera do śmiania się
- Nie no naprawdę ładna. Patrz siedzimy sobie wszyscy przy stole, jeden je loda, jeden montuje wiadro, balony
- Nie, nie, ja po prostu nigdy nie wiem, kiedy ty mówisz na poważnie, a kiedy żartujesz.
To była jedna z rozmów. Ponadto dyskusja toczyła się w szybkim tempie i elokwentnie. O piciu wódki, relacjach damsko męskich i takie ogólne żarty sytuacyjne. Rozumiecie jak to jest na imprezach tego typu. Tu ktoś coś powie, tu się zaśmieje, tu jakieś historie, tu picie wódki, tu jakieś zwady.
- Znowu gej party. Ale wiesz co ci powiem? Wiesz, ja w zasadzie jestem stworzony do picia – powiedział Xc – mi naprawdę sprawia to radość. Wiesz Xd ty tam masz te swoje w głowie różne, ale ja cię rozumiem. Ostatnio 3 dni miałem takiego doła, nie wiem czy z nudy czy z czego. W ogóle nie piłem, a dzisiejsza perspektywa ostrego napierdolenia się naprawdę jest dla mnie, kurwa, przyjemnością.
Xd pokiwał głową.

III

Kiedy wszyscy siedzieli przy stole a północ zbliżała się krokami poplątanymi, do domu weszło czworo ludzi. Dwóch młodych mężczyzn i dwie młode kobiety. Były to w zasadzie dwie pary do tanga. Jedna para była parą znajomą a drugą para parą nieznajomą była.
- Cześć Baśka – powiedział Xc do kobiety ze znajomej pary
- Lahahahaha, a Baśka to była dziewczyna, łahaha – zaśmiał się Xe
Xc się tłumaczył powtarzając w kółko to samo do dziewczyny ze znajomej pary.
- O kurwa, a ja studiowałem kiedyś z tym gościem. Nazywa się Mezo – powiedział Xf paląc z fifki razem z Xd staff, który wcześniej na desce do krojenia chleba rozłożył Xa.
Xf poszedł udawać przyjaciela Meza. Klepali się po pleckach, opowiadali swoje dzieje. Dziewczyna Meza ni razu się nie odezwała. Potem Mezo zamknął się z dziewczyną w pokoju, a wszyscy wyszli na podwórko, potem wszyscy wrócili z podwórka
- Kurwa, tylko się całowali – powiedział Xf

IV

Impreza rozkręcała się jak wiele takich imprez i trwała. Działy się na niej wielkie rzeczy i wielkie słowa zostały wypowiedziane, które na długo pozostaną w pamięci. Alkohol się lał, ludzie przenieśli się piechotą i taksówką do innego domu.W sumie znowu znajdowali się w pewnym pokoju, choć niby był to inny pokój niż pokój poprzedni. W sumie bez różnicy chipsy nadal były jedzone, wódka była pita nadal a świat wyglądał podobnie jak poprzednio. Działo by się to bez żadnego szumu, gdyby nie wydarzenie pozornie błahe na balkonie. Kiedy wszyscy zachowywali się jak przystało na ludzi związanych ze sobą relacjami bycia na afterparty, na balkonie Xc wywrócił się na głowę, wywrócił się na twarz, przez co wzbudził zainteresowanie ogromne pozostałych.
- Kurwa, on zemdlał – ktoś powiedział Wszyscy zebrali się dookoła niego i patrzyli jak krew kapie mu z czoła. Ktoś chciał dzwonić na karetkę, ktoś się śmiał, Xc bełkotał, że nic mu nie jest, Xe i Xd jako trzeźwi zastanawiali się, co by było, gdyby Xc wypadł przez balkon.
- Posmucilibyśmy się trochę – powiedział Xe
- Jak masz wyjebywać się przez balkon to nie w mojej obecności –zdenerwował się Xd na Xc, który w zasadzie i tak nic nie rozumiał.
- Nie palisz papierosa Xc – powiedziała Ma wyrywając sobie Xc z rąk razem z Xf
- Dajcie mu zapalić. Chce sobie zapalić, niech sobie zapali – spierał się Xf
- Nie róbcie z niego sieroty – powiedział Xa. Xc z trudem wstał, twarz jego wyglądała jak pobita przez łobuzów.
Ma trzymała go w pasie, Xf wyrywał jej go i kazał iść samemu. Xb patrzył katastroficznym wzrokiem, kiedy Xc wdepnął prawie w jego laptop. Wtedy kazał go również trzymać w pasie. Taka znana prawda. Człowiek bywa tak samo bezradny w sytuacji zagrożenia. Kraju, państwa czy laptopa.
- Jaki sylwester taki nowy rok – ktoś wykrzyknął
Xc coś bełkotał bez ładu i składu.

V

Wszyscy spali, kilka osób jednak nie. Kilka osób patrzyło, co robi Xc. Była późna noc. Światło było zgaszone Xc rzygał w kiblu. Xc z rozwaloną wargą rzygał w kiblu. Xc sikał na kolanach. Xc leżał głową w muszli.
- Człowiek, który mówił, że alkohol daje mu szczęście – powiedział szyderczo Xd sikając do umywalki.
- Pamiętam, dokładnie tak mówiłem, a teraz się tu położę, bo mi tu wygodnie – wybełkotał Xc i położył się na podłodze przed drzwiami WC.
Nie został tam jednak, przenieśli go do łoża jak przystało na ludzi związanych relacjami pilnowania rzygającego.
Następnego dnia wszyscy wrócili do swoich zajęć, smutków, bolączek, radości, zabaw. Wszyscy wrócili do swojego strachu, swojej pychy, swoich urazów, swoich miłości i szczęścia nad jeziorem. Do swoich kłamstewek, pomyłek, wzruszeń i wyciągniętej ręki. Ktoś tam kiedyś wspomni sylwestra 2008/2009 jako naprawdę wyjątkowego, kiedy Xc rozwalił sobie głowę, jakiś tam Mezo nie wydymał dziewczyny, sałatka z brokułami leżała na stole a wódka się lała, że hej. Tylko człowiek drzewo zniknie a przecież musi znowu podciąć swoje gałęzie na nowy rok.

Urlop dziekański

W dniu pewnym gdzieś na początku roku pańskiego 2567 pewien osobnik postanowił zmienić coś w swoim flegmatycznym życiu. Człowiek ten wyglądał jak inni ludzie jego czasów. Miał czułki na głowie i elektroniczne narządy wewnętrzne. Elektroniczne tylko z wierzchu, bo wewnątrz czuło się jak nigdy dotąd prawdziwą żywotność swoich nerek, żołądka i serca. Tego dnia człowiek postanowił wziąć dziekankę na swoich kosmicznych studiach ze znajomości Star Treka i Star Warsów. Przed sesją postanowił wziąć tą dziekankę, więc dziwaczność tego pomysłu była ogromniasta. Wstał rano, odkaszlnął, a z buzi wyleciał mu tuzin śrubek oblepionych zieloną, lepką mazią. Przypomniał sobie o swoich wielkich planach podróży kosmicznej. Gdzieś wśród starych filmów z XX wieku, odnalazł niedawno opowieść o Panu Kleksie w kosmosie. Zawsze chciał być taki jak on. W kosmosie żyć i wiedzę mieć wielką jak pałac Minosa i labirynt Minotaura. Wczoraj stanął jednak na złotym piedestale i powiedział z zaciśniętymi pięściami szlochając do publiki składającej się z robota jednego z mopem przyklejonym do głowy: „Są 2 obiekty, przy których czuję się jak gówno: caryca Katarzyna i kosmonauci, dlatego biorę dziekankę. Dziekankę biorę i koniec, koniec, wojna, wojna i zniszczenie”. Ach te młodzieńcze złudzenia i histerie. Co teraz będzie człowiek prezentował innym? Co powie cioci i wujkowi, gdy zapytają przy uroczystej wieczerzy na święta Latającego Talerza, kim chce zostać w przyszłości? „Będę małym świniarzem i mieszkał będę w szopie na odpady atomowe” wyzna śpiewająco tańcząc jak baletnica? Nic to, nie ważne. Wszystko się zmienia. Nikt 2 razy nie wchodzi do tej samej rzeki. Nie zapętlajmy supła. Skoro mówimy o dziekance osobnika, no to nie produkujmy farmazonów, tylko konkretnie powiedzmy, w jaki sposób tego dokonał.
Jak już wspomnieliśmy wstał, wypluł oblebione śruby i pojechał kosmicznym pojazdem do miejsca pewnego. W tym tajemniczym miejscu uzyskał tajemniczy dokument od swojej kosmicznej, tajemniczej matki. Z tymże dokumentem, a także innym dokumentem udał się do dziekanatu lewitującego. Od 2300 roku dziekanaty lewitują. Wszedł. Zobaczył, że siedzą 2 panie – 4 czułki 16 par oczu i peruki jak ze Starożytnego Egiptu. Stuk puk – zapukała czułka w czoło naszego bohatera
- Pro-szę mó-wić – powiedziała głosem tradycyjnego robota z telewizji pani z dziekanatu
- Bo widzi pani, nie? Ja tu przyniós pani widzi, przyniós ja podanie, ja przyszed z podaniem i tutaj zaświadczenia mam tutaj. Mam ciężką ja mam sytuacje, nie? Losową ciężką sytuację mam i mam zaświadczenie – powiedział nasz bohater
- A tu-taj ma pan je-dy-nie 2 zaś-wiad-cze-nia, a nie 3. Niech pan po-roz-ma-wia z dzie-ka-nem, ale wy-da-je mi się, iż 3 zaś-wiad-cze-nia to od-po-wied-nia licz-ba zaś-wiad-czeń
- Jak to czszy dlaczego czszy ja będę miał czszy, Ja pójdę ja będę pójdę i czszy bede miał
Pani palnęła czułkiem w oko naszego bohatera. Upadł w konwulsjach na ziemie
- Bo wi-dzi pan. trzy o-so-by bos-kie, trzej musz-kie-te-ro-wie, do trzech ra-zy sztu-ka, raz dwa trzy start.
Nasz bohater zaczął biec ale uderzył w przezroczystą ścianę oddzielającą go od pań z dziekanatu, gdyż one mogły go dotknąć, ale on ich nie.
-Niech pan lepiej pójdzie zaczeka na pana dziekana – doradziła milcząca do tej pory pani nr 2.
Człowiek się nie zastanawiał, zrobił jak mu kazano. Wyszedł chwiejnym krokiem z lewitującego dziekanatu. Nie zauważył różnicy poziomu i znowu upadł na twarz. Powoli wstał. Na korytarzu przed lewitującym dziekanatem siedział jeden gość z brodą złożoną z kalkulatora
- czy on ma zamiar przyjść? – zapytał naszego bohatera
- napisał, że bedzie to chyba bedzie, nie? – odpowiedział człowiek
- Jak spotkam skurwiela to mu wyjebie, kurwa, że będzie zbierał swoje jaja z patelni jebanej, kurwa, królewny śnieżki i jej jebaków gachów krasnoludów, kurwa. A ja mu i tak z dupy stolec wyciągnę i zjem, kurwa, bo, kurwa, zasłużył sobie na to swoim spóźnieniem. Niech kruki zjedzą mu jego wnętrzności
Tak czekali, siedzieli. Obijali czułkami o ławkę, kiedy nagle pan dziekan zjawił się wraz ze swoim królewskim obliczem i strojem ze szlachetnych kamieni utkanym.
- Proszę, panowie wejdą, pan tu pierwszy – zaprosił do siebie kolesia z kalkulatorową brodą, naszego bohatera usadowił na krześle pod drzwiami a światło objęło wszystkich, że nawet zjawiła się w kolejce do pana dziekana Matka Boska z dzieciątkiem Jezus
Człowiek słyszał mądre porady za ścianą skierowane do człowieka z kalkulatorem. Mówił mu jak powinien liczyć wszystko i mądrze skalkulować do kupy. Matka Boska w zachwycie ruszała oczami jak kameleon. W końcu rozpromieniony człowiek z kalkulatorem zamiast brody wyszedł, a pan dziekan zaprosił do siebie Matkę boską z dzieciątkiem
- Pozwoli Pan, prawda? Jezusa wpuszcza się przodem, z szacunkiem całym i respektem krzyża świętego – powiedział pan dziekan do człowieka
- Tak tak proszę uprzejmie – z arystokratyczną grzecznością odpowiedział człowiek już nie pamiętając, że twarz całą ma w strupach a nos połamany w trzech miejscach
Znowu słyszał za ścianą mądre porady, jak należy boskość swoją i misję w niebie wypełniać, Maryja umyła stopy panu dziekanowi. Za jego mądrość salomonową i siłę lwa.
- Proszę pan usiądzie, ja tu tylko zatelefonuję wie pan w ważnej sprawie. Powiedzieć muszę co i jak i zaraz się panem zajmę. Tu krzesło ma pan obracane, pokręci się pan trochę z prędkością światła. Widzi pan, niech pan naciśnie przycisk czerwony – rzekł pan dziekan, kiedy skończył obsługiwać Matkę Boską.
Człowiek nacisnął guzik, kręcił się, pan dziekan rozmawiał, w końcu przestał
- W czym mogę pomóc? – zapytał pan dziekan
- Szanownie świątobliwy wielki sułtanie dziekanie II laskonogi, widzi pan potrzebuję ja urlopu dziekańskiego. Mam tutaj tajemniczy dokument o śmierci i drugi tajemniczy dokument o chorobie i nie podejdę panie dziekanie do sesji– wypowiedział człowiek
- Dobra, nie ma sprawy. To jest ważna rzecz, nie ma sprawy
- A czy mógłbym uzyskać jakieś potwierdzenie od pana dziekana?
- Ja pana tutaj osobiście informuję, że pana podanie zostało rozpatrzone pozytywnie, to moje wielkie, świątobliwe potwierdzenie. Jest pan w tej chwili na urlopie dziekańskim.

Malowanie


Pewnego razu przemówił dziad do obrazu, a obraz do niego ani słowa. Taka to była ich rozmowa.



Pewnego razu bohater drugoplanowy pod wpływem upojenia alkoholowego pomalował pół kuchni na różowo. Dnia następnego czuł się z tym podle. Siedział na kamieniu i płakał
- Czemu płaczesz mości panie? – zapytał bohater pierwszoplanowy
- A bo kuchnia różowa – odpowiedział dławiąc się szlochem własnym drugi – różowa kuchnia w cipy kolorze.
- Cipy?
- Cipy cipy cipy
- Cipa cipa cipa cipa – amol cedur dedur giedur
Tak sobie śpiewali przez pół godziny, potem usiedli obaj
- Muszę pomalować kuchnię. Kto pomaluje mi kuchnie? – dalej wylewając łzy wykrzykiwał bohater drugoplanowy – alkohol to zło, to zło złe, złe zło, z piekła rodem zło. Czołgi , pociski, granaty. Przemijania ból. Ja nie chce przeminąć, przeminąć nie chce z kolorem różowym na ścianie. Jak spojrzę w oczy synowi swemu w stajni narodzonemu?
- Wiesz co – powiedział ze wielkim spokojem bohater pierwszoplanowy, gdyż spokojny on był jak filozof rzymski i nosił zawleczkę od granatu wbitą do głowy – powiem ci tak, może to dla ciebie niespodzianka będzie niesamowita, ale ja tutaj bohater pierwszoplanowy, pomogę ci ja pomalować kuchnię na kolor przyjemny dla świata, społeczeństwa, kolor radosny, w którym terroryści nie zabijają i wieże world trade center stoją podniesione do nieba, do nieba z aniołami i słońcem.
W tej chwili koło kamienia przejechali dresiarze swoją furą i chlapnęli kałużą w naszych bohaterów. Złoty ząb zalśnił a z głośnika leciała piosenka Wilków „Son Of The Blue Sky”.
- Cholery jasne – krzyknął bohater drugi
- Ufajdali mi nową marynarkę – krzyknął za nim pierwszy machając pięścią na wszystkie strony świata. Południk, równoleżnik.
Stali przez moment cali przemoczeni, kiedy przyleciał gołąb i mówi do pierwszego
- E ty, mam dla ciebie kartkę z Tokio.
- Ta? O ja pierdolę, z Tokio, kurwa.
„Jou koniczyna, zwiedzam metrem Tokio, w hotelu ninja śpię, amerykanie piją alkohol, a ja idę do siedziby karate kyokushinkai” Bohater pierwszoplanowy czytał z dumą i uśmiechem na twarzy.
- No to ci dopiero. Ja bym poszedł do wytwórni filmów o Tsubasie jakbym był w Tokio – powiedział do drugoplanowego i ucałował tajemniczy list podgryzając od czasu do czasu marchewkę
- Różowa ściana!!! – tarzał się drugoplanowy i uderzał głową o kamień, a krew różowa mu z czoła kapała
- Nigdy nie wiedziałem, że tam znowu będę musiał pójść – rzekł pierwszy – ale trzeba iść do Tesco, do Tesco po farbę
- Hurra, hurra idziemy po farbę – wykrzyknął drugi w podskokach, pomimo tego, że na oko lewe praktycznie nie widział a twarz zmasakrowaną miał, że nie powstydziłby się takiej masakry żaden bokserski mistrz ani nawet wrestler
- Krwi straciłeś trochę widzę – zagadał pierwszy, kiedy szli do Tesco
- To nic, to tylko draśnięcie – odpowiedział drugi i obwijał się bandażem wokół głowy jak mumia.
Weszli do Tesco, pierwszy krokiem arystokraty z Balzaca, ewentualnie złowrogiego bohatera Dostojewskiego, drugi zawinięty jak mumia straszący raz za razem jakieś dziecię.
- Co robisz gnoju mojemu małemu? – zbulwersował się jeden z ojców i po chwili padł zraniony w serce.
- E, ty go zabiłeś – powiedział drugi zawinięty jak mumia do pierwszego
- Przyszedłem tu po farbę, a nie na kółko różańcowe
Stanęli przed farbami
- Pistacjowy czy słoneczny? – zapytał pierwszy
- Nie wiem, nie wiem słoneczny może
- No słoneczny to słońce, słońce w zenicie
- Słońce w zenicie świeci nad nami, nagie ciała na plaży, ciałe nagie, olejkiem się smarują. Je je je
- Olejek spływa w rowki kaloryfera na brzuchu je je je
- W cycków rozwidlenie je je je
- Bierzemy słoneczny
- Słoneczny bierzemy
Tak nastąpił zakup farby. Następnie nasi bohaterowie udali się do domu z farbą w ręce, wałkami w plecaku. Ukradli trochę ulotek z Lidla kolesiowi roznoszącemu. Pierwszy miał paralizator prądu i potraktował nim niewinnego człowieka w serce. Sam nie miał tego organu, więc lubił pozbawiać go innych na każdym kroku.
- Ty, kurwa, słońce będzie, radość będzie – powiedział nadal zawinięty w mumię drugi
- Będzie ściana żółta – odpowiedział pierwszy
- Żółta ścianaaaaaaa!!! – zaśpiewal chór gwałconych na śmierć dzieci, które dzięki temu trafiły do nieba
Zaczęli malować. W te i wefte. Smaru smaru, malu malu.
Wtedy pojawiła się dziewczyna z pająkiem na głowie, zadzwoniła domofonem i weszła ze swoją protegowaną z fundacji, organizacji charytatywnej pozarządowej „gdzie jest ojciec mego dziecka?” a pierwszy na powitanie uderzył ją kołkiem przez łeb.
- Hihihihihihiih – zaśmiała się – ale nieźle mi wyjebałeś, jeszcze raz w tą i w tamtą kierownicą hejże ho
Pierwszy spojrzał, oko z orbit mu wyleciało, przez moment przeniósł się w nadświetlną
- Nie będę cię więcej bił i już, i koniec, i kropka, i nie mów mi nie, słów mi nie nie nie nie nieeeeeeeeee. Aaaaaaaaaaaaaaaaaaa – uniósł się emocjonalnie
Dziewczyna z pająkiem na głowie wzięła kołek i gwałtownie wbiła go sobie w krocze
- Hihihihiihihi – zachowywała się jakby jej klepki zabrakło – klepki zabrakło mi klepki je je je.
- My tu, kurwa, malujemy nie? – powiedział drugi z wyraźnym oburzeniem
- Malujemy tu nie? Kurwa, malujemy i nie ma przebacz, trzeba malować nie? Stopami trzeba malować – powiedział w jakimś dziwnym transie pierwszy, a piana mu ust pociekła i krew z nosa
Dziewczyna z pająkiem na głowie dała kołek protegowanej, a ta wsuwała jej go między stopy
- Hihihihi
Bohater pierwszoplanowy wziął paralizator i pyk w serce protegowanej. Ta upadła w konwulsjach na ziemie, ale nie umarła. Twarda sztuka, zimna suka, hej ktoś puka, kim ki duka, jak nauka, miałam wnuka.
- I co porzuciłaś Alfreda? – zapytał pierwszy dziewczyny z pająkiem na głowie
- No wyjebałam go i na koniec przycięłam go nożem, obrzezałam normalnie. Nie no żartuję, wyprosiłam go z domu, a potem z Januszem hulaj duszą na łąkę hasać. - odpowiedziała
- Szaleństwo. Mogłaś Alfreda zaprosić, by pomalował ścianę, a nie smutny chodził po lesie.
- Jebana ciota, a nie uwodziciel – odpowiedziała a kołek tym razem znalazł drogę do ucha.

Amory dziewczyny z pająkiem na głowie

I
Wiek XXI w takim jednym wymiarze pośród innych wymiarów. Był to dzień świętego karalucha. W tych stronach obchodzony coraz częściej. Człowiek klikał z dziewczyną z pająkiem na głowie.
DZIEWCZYNA Z PAJĄKIEM NA GŁOWIE
Janusz mnie porzucił. Poszedł sobie w siną dal
CZŁOWIEK
No popatrz
DZIEWCZYNA Z PAJĄKIEM NA GŁOWIE
Ma zranione serce. Cofniętą szczękę. Pół człowiek pół rekin. Mówił mi o tym, a ja potrafię słuchać
CZŁOWIEK
Pewnie nie ufa i nie wierzy w śnieg.
DZIEWCZYNA Z PAJĄKIEM NA GŁOWIE
No nie ufa, nie ufa, nie wierzy w śnieg i w las.
CZŁOWIEK
Pewnie wyobraża sobie jak wszyscy cię rżniemy jak dzikiego bawoła po kolei na stole na pralce, double anal, group sex.
DZIEWCZYNA Z PAJĄKIEM NA GŁOWIE
Pewnie tak. Zazdrosny strasznie.
CZŁOWIEK
Głupek. W sumie ma trochę głowy na karku
DZIEWCZYNA Z PAJĄKIEM NA GŁOWIE
Ej. Głupek, nie głupek, ale fajnie było. Mógł się mną nacieszyć trochę dłużej
CZŁOWIEK
Nie zostałaś jego księżną, nie masz sukni odpowiedniej. A twoja w zamku komnata wygodna, z sianem, ze stajenką i wszyscy cię rżną na sianie. I hydraulik, i kucharz. Tak wchodzę w jego myśli i tak właśnie jest.
DZIEWCZYNA Z PAJĄKIEM NA GŁOWIE
Nie zostałam. Myślisz, że to taki rycerz?
CZŁOWIEK
No rycerz, że hej
DZIEWCZYNA Z PAJĄKIEM NA GŁOWIE
Ja naprawdę pragnę się zakochać. Pragnę zakochać się i na choince żyć
CZŁOWIEK
A co z Lechem, Wojciechem i kto tam jeszcze?
DZIEWCZYNA Z PAJĄKIEM NA GŁOWIE
Lechu się skumplił a Wojciech za młody. Pragnę się zakochać, zakochać się pragnę i na czubku choinki żyć
CZŁOWIEK
Nic ci z tym nie zrobię. Idę brzuszki potrenować, żeby twardy brzuch mieć

II
Dnia następnego człowiek udał się do dziewczyny z pająkiem na głowie na pieczarkową. Dziewczyna z pająkiem na głowie wyznała mu ostatnio, iż bardzo lubi z nim jeść i pragnie gotować mu do śmierci. Uśmiechnął się człowiek na tą wiadomość. Cóż za komplement niesamowity mu powiedziano. Znaczy, że nieźle musi jeść. Dobry ma styl w jedzeniu widelcem i łyżką. Nożem także krojenie.
- O moje kochanie – otworzyła drzwi dziewczyna z pająkiem na głowie
- Sranie w banie – odpowiedział człowiek i przeszedł czym prędzej do kuchni.
W kuchni zastał kolesia z brodą, trochę szerszy. Widać, że rockman i w ogóle Grzybu się nazywał ten koleś, ponieważ grzyb mu rósł na oku. „Dziewczyna z pająkiem na głowie znalazła sobie nowego adoratora” - to myśl pierwsza, która przeszła przez myśl człowiekowi
- Ty z Januszem byłaś. Czerstwym sucharem, trupem i suszą, byłaś z Januszem – przemówił Grzybu
- A tu widzę masz posąg – zauważył człowiek figurkę misia z sercem i napisem „I love my cat”
- Janusz mi kupił – powiedziałą dziewczyna z pająkiem na głowie
- Janusz jest czerstwy. Ja pierdole, jak mogłaś być z Januszem sucharem, trupem i suszą – powiedział Grzybu
Potem człowiek i Grzybu się śmiali z Janusza
- A ostatnio Janusz trzymał ją za rękę – powiedział szyderczo człowiek – taki był dobry
- Ty mnie też trzymałeś za rękę – powiedziała dziewczyna z pająkiem na głowie do człowieka
- Ja cię trzymałem, kurwa, za rękę? – oburzył się człowiek – to zniewaga dla mnie trzymać cię za rękę. Kiedy cię trzymałem za rękę? Nie pamiętam tego naprawdę
- Ja pierdole trzymałaś się za rękę z Januszem sucharem, trupem i suszą? – zapytał z wyraźnym zażenowaniem Grzybu – Ale on jest czerstwy, żenujący, trzymał cię za rękę.
- Chodźcie po wino – zaproponowała dziewczyna z pająkiem na głowie
- Albo po wódkę chodźcie i do mnie– zaproponował Grzybu- muszę kota nakarmić
- Nie chcę mi się pić dzisiaj – odpowiedział marudnie człowiek – zresztą co ja mam tam robić z wami?
- Już jakimiś podtekstami wali – powiedziała dziewczyna z pająkiem na głowie

III

Nasi bohaterowie dumali i dumali, w zamyśleniu trwali do momentu, kiedy przyszedł współlokator dziewczyny z pająkiem na głowie, który nazywał się Parazkomina i bardzo chciał iść na wódkę. Poszli zatem. Grzybu kupił litra, a Parazkomina, człowiek i dziewczyna z pająkiem na głowie mieli pić w jego mieszkaniu. Pojechali na pewien plac, gdzie mieli kupić Pepsi i kupili Pepsi. Na placu dziewczyna z pająkiem na głowie chciała uciec. Grzybu miał ją obrażać.
- To czekaj przejdziemy się dookoła i się zastanowisz czy chcesz spierdalać ok? –powiedział człowiek
- On mi ciągle dopierdala, dopierdala mi ciągle. Jak on może mi tak dopierdalać ciągle? – krzyczała dziewczyna z pająkiem na głowie a krew z uszu jej tryskała
Wtedy Grzybu przybiegł za nimi
- To zdecydujcie się czy chcecie iść czy zostać – powiedział łamanym głosem tak jakby miał krzyknąć „nie odchodź dziewczyno z pająkiem na głowie, zostań ze mną na zawsze!!!”, ale się wstydził i duma mu nie pozwalała. Parazkomina w tym czasie złapał jakichś Japończyków z aparatami i dymał ich w śmietniku wcześniej kneblując. Jarały go Azjatki, ale z braku laku Azjaci też.
- To idziemy na wódkę – krzyknął do dylematów pełnej głowy dziewczyny z pająkiem, kiedy skończył i tak wszyscy weseli bardziej lub mniej poszli do mieszkania Grzybu.

IV

W mieszkaniu Grzybu był bałagan. Kupy z kuwety nie wysprzątane. Ubrania walały się na meblach co niektórych. Wielki telewizor, 2 komputery, gry komputerowe, komiksy, książki fantasy.
- Mogę sobie zrobić zupkę? – zapytał Parazkomina Grzybu
- No znajdziesz tam jakąś łyżkę – odpowiedział- miska też powinna być jakaś
Człowiek usiadł w fotelu, dziewczyna z pająkiem na głowie zrobiła świecę, stanęła na głowie, na jednej ręce i takimi czynnościami oczekiwała na rozwój wypadków
- To może się napijemy? – zaproponował Grzybu
- Łebleoiuaoie – odpowiedział człowiek, Grzybu rozłożył deskę do prasowania i zaczęli pić.
Grzybu i Parazkomina dyskutowali o wspólnych zainteresowaniach muzycznych. Mieli założyć zespół metalowy z elektroniką i zapuścić wąsy. Nagle dziewczyna z pająkiem na głowie wstała, poszła gdzieś. Człowiek również wstał i zobaczył, że stoi przy windzie. „Idzie sobie” – pomyślał, ale nie wiedział dlaczego drzwi wejściowe do mieszkania są otwarte. Po chwili Grzybu pobiegł za dziewczyną z pająkiem na głowie. Nie było ich 10 minut, a kiedy wrócili byli już zakochaną parą. Dziewczyna z pająkiem na głowie trzymała za rękę Grzybu, który 5 minut patrzył na swoją dłoń wzrokiem miotającym się. Stał się czerstwy, trzymał za rękę. W końcu się poddał:
- Oh. To się naprawdę dzieje? – mówił do dziewczyny z pająkiem na głowie mocno już pijany -ja mam tłusty brzuch, tłusty jestem.
- Jebany pedał- powiedziała dziewczyna z pająkiem na głowie i całowała Grzybu
- Ja jestem pedałem?- bełkotał Grzybu- Czemu nazywasz mnie pedałem? Jak możesz pedałem mnie nazywać?
- Ty on nawet nie ma porno na swoim laptopie – powiedział Parazkomina
- Grzeczny – odpowiedział człowiek
- Ale torrenty do pornoli to on ma. To co idziesz?- zwrócił się do dziewczyny z pająkiem na głowie Parazkomina
- Ja tu zostaję- odpowiedziała dziewczyna z pająkiem na głowie
- Po co ja na wódkę tu szedłem? Nie lubię wódki, nie, nie, nie- rzekł człowiek – wiadome było, wszystko wiadome było
- Nawet ja nie wiedziałam – odpowiedziała dziewczyna z pająkiem na głowie nadal trzymając za rękę Grzybu
- No widzisz. Ja jestem jasnowidzem, mam kulę czarodziejską, kryształową i wszystko wiem, że hej – odpowiedział człowiek na odchodne

Leśna dolina

Czterech kosmitów wylądowało na Ziemi. Wsiedli do samochodu, czerwony samochód podstawiony przez NASA. Był kosmita Modniś, kosmita Błyskotliwiak, kosmita Muzykant i kosmita Włóczykij. Kiedy wylądowali na Ziemi kosmici czterej, to postanowili, że wezmą ten czerwony samochód i pojadą samochodem tym czerwonym do lasu. Modniś i Muzykant z racji, że mieli okulary ciemne, siali popłoch wśród zwierząt leśnych
- Nie ma to jak przylecieć na Ziemie, pójść do lasu i byc z Depeche Mode - powiedział Błyskotliwiak radośnie - wiewiórki patrzą
- Tak, tak wiewiórki patrzą i patrzą również dziki - odpowiedział mu Modniś - z opowieści o Ziemianach najbardziej ceniłem sobie dzikie świnie, podobno karkówka z grilla jest najlepsza
- Chciałbym ja kiedyś spróbować karkówki z grilla - powiedział Muzykant
- Ja chciałbym być dobrym człowiekiem - powiedział Włóczykij, a na jego kapeluszu powiewało piórko w kolorze tęczy.
- Słyszałem o czymś lepszym, słyszałem o zjawisku zwanym cycami - powiedział Muzykant
- A ja wam w tajemnicy powiem - sciszonym głosem rzekł Modniś - widziałem coś, widziałem cipkę, śni mi się cipka codziennie od tamtej pory
- Cipka? - zdziwił się Błyskotliwiak i zaczął przerzucać encyklopedię, którą zawsze nosił przy sobie
- Tak, tak cipka - mówił wyraźnie ożywiony Modniś - marzę tylko o niej
- Jesteście ohydni - powiedział Włóczykij, zerwał kwiatek i wsadził sobie za czułki
Szli dalej, drzewa mijały ich jak mijają nas samochody i ludzie nas mijają codziennie w naszych tramwajach i trolejbusach, knajpach i stadionach, festynach, supermarketach, na pomidorach.
- Widziałem książkę z obrazkami - przemówił Modniś - tam była rusałka, która siedziała na pomidorach
- Miała cipkę? - zapytał wyraźnie zafrapowany tym określeniem Błyskotliwiak
- Nie mówcie przy mnie o tym - rzekł Włóczykij płacząc
- Ja lubię słuchać śpiewu rusałek - powiedział nie zważając na nic Muzykant - one mają taką skale, że...
- O nie. Patrzcie przed nami polana - zauważył Błyskotliwiak
- Tak, tak. Dochodzimy do kresu naszej podróży kosmicznej - rzekł Włóczykij - dochodzimy do polany
- Musimy uważać na wilki - zapobiegawczo ostrzegł towarzyszy Błyskotliwiak
Doszli ufoludowie do polany a polana przedzielona była torami, torami do Leszna. Wyciągnęli badminton, zaczęli odbijać lotkę. Latała ona od jednego kosmity do drugiego. Dzika lotka, niezdecydowana lotka latała przez tory podwójne. W końcu skończyli grać, usiedli na chwilę, aby odsapnąć
- Dobra chłopaki - odezwal się Muzykant - my tu gadu gadu, ale ja mam ważny koncert w sąsiedniej galaktyce i trzebaby spadać powoli
- No to idziemy, idziemy - odpowiedział Modniś- ja pamiętam drogę, dobrą orientację w terenie mam
- Chodźmy - powiedział Błyskotliwiak
Włóczykij podziwiał piękno lasu milcząc
- O sarenka - wykrzyknął nagle z entuzjazmem
- Jebać sarenki - powiedział Modniś- liczy się tylko dobra zabawa
Szli i szli, i także dowcipkowali, nie zauważyli ważnego skrętu w prawo. Oh co to była za straszna pomyłka
- Chłopcy chłopcy chyba zabłądziliśmy - zmartwił się Włóczykij
- Tak, tak nie skręciliśmy gdzieś - powiedział Modniś
- Nie martwcie się bracia - podnosił swoich towarzyszy na duchu Błyskotliwiak- odnajdziemy drogę
Podążali dalej. W końcu trafili na jakąś drogę, a raczej imitację drogi i skręcili w lewo. Tak się jakoś wydawało, że należało tam skręcić. Niechybnie zabłądziliby kosmici, gdyby nie to, że przejeżdżał tamtędy człowiek na motorze. Był to lokalny polityk
- Witam szanownych kosmitów - odezwał się oficjalnym tonem - W czym mogę służyć?
- Zgubiliśmy drogę drogi ziemski polityku. Byliśmy na Leśnej Dolinie, lecz teraz jesteśmy w innym miejscu lasu - wytłumaczył wszystko Błyskotliwiak mianowany na szefa eskapady
- My nie chcieliśmy źle, źle nie chcieliśmy - wyegzaltowany Włoczykij krzyczał w konwulsjach machając płetwami
- Nie martwcie się kosmici - wypowiedział się człowiek na motorze - musicie iść w górę rzeki 2 kilometry, dojdziecie do drogi, tam skręcicie w prawo i odnajdziecie się na pewno
Jak poradził, tak zrobili, mimo że ich zielone nogi odmawiały juz posłuszeństwa. Błyskotliwiak i Włóczykij rozmawiali, aby nie myśleć o bólu:
- Człowiek biegnie 15km/h, gepard biegnie 100 km/h a niedźwiedź biegnie 50 km/h - powiedział Błyskotliwiak
- To człowiek nie miałby szans z niedźwiedziem - zauważył Włóczykij
- Jest szansa. Należy uciekać z górki
- Tak, tak. Wtedy niedźwiedź może haczyć o drzewa
- Niestety jak niedźwiedź jest duży, to drzewa pod nim upadają. Taranuje je wszystkie
- Wydaje mi się, że nie jesteśmy czterema kosmitami - odezwał się nagle Muzykant
- Tak. Jest nas jeden człowiek o czterech osobowościach - odparł na to Modniś
- Niestety to niemożliwe - powiedział Błyskotliwiak
- Dlaczego? - zapytali chórem Modniś z Muzykantem
- Jesteśmy braćmi X - odpowiedział patetycznie Włóczykij
- Wracamy do swoich przygód i prawd - wyszeptał Błyskotliwiak na zakończenie